Voltron: Legendary Defender


Po obejrzeniu pierwszych trzech odcinków (a właściwie po jednym, godzinnym) zaczęłam pisać notkę o serialu i o tym jak bardzo nie mam sił oglądać dalej. Poważnie, początek jest najbardziej oklepaną, nudną ekspozycją jaką widziałam od niepamiętnych czasów. I są dowcipy o pierdzeniu. Tylko pozytywne opinie spływające z tumblra ocaliły Was przed recenzją składającą się z trzech zdań. No, ale dobra, pierwszy sezon za mną i nie było tak źle.

Historia jest standardowa - zły, kosmita niszczy i zniewala planety, na szczęście mamy bandę nastolatków w gigantycznym robocie, księżniczkę, trochę tragicznego tła fabularnego. Każdy schemat, który przyjdzie Wam do głowy - mamy go w menu. Może to kwestia tego, że serial jest rebootem anime z lat 80. - jednym z wielu, zresztą - i rzeczy jak gigantyczne roboty weszły do mainstreamu. Na całe szczęście nie dostajemy tu masy filarów z potworem tygodnia i zamkniętymi historiami a'la Power Rangers (w końcu to produkcja Netflixa). Fabuła jest spójna, po przewidywalnym wprowadzeniu dostajemy kilka niespodzianek - ba! niektóre nudne schematy zostają wykorzystane w ciekawy sposób.

Jeśli twój serial ma wielkie roboty, to nie może być aż tak źle. 
Postacie są dosyć schematyczne, jednak wystarczająco żywe, żeby je polubić. To różnorodna mieszanka osobowości, które ścierają się ze sobą właśnie tak, jak być powinno. Dodatkowy plus za to, że każdy bohater ma w pierwszym sezonie trochę czasu dla siebie. Na szczęście humor w późniejszych odcinkach znacznie się poprawia i bohaterowie zaczynają być autentycznie zabawni. Obsada jest bardzo dobra, ale, szczerze mówiąc, wyróżnia się tylko Bex Taylor-Klaus jako Pidge (ten zielony - wygodnie, każdy ma kostium w innym kolorze), Z drugiej strony, mam wrażenie, że nie było też niczego trudnego do zagrania - może jeszcze ktoś błyśnie.

Sporo humoru bierze się z samej animacji.
To co się wyróżnia to animacja. Robiło ją studio od The Legend of Korra i to widać jak na dłoni - zwłaszcza w projektach postaci, pozytywnie różnorodnych. Nie zabrakło też ekspresyjnych wyrazów twarzy (w końcu inspiracją jest anime). Oczywiście najważniejsze są sceny walki i wypadają fantastycznie - płynne i dobrze rozplanowane. Jest trochę animacji komputerowej, ale wykorzystano ją mądrze - albo stapia się z resztą, albo nadaje robotom specyficznego, odstającego wyglądu. Coś za pięknie się zrobiło, hmmm... Tła mogłyby być ciekawsze. O, i muzyka jest nudna. Tak.
Mam wątpliwości czy będę pamiętać Voltrona po tygodniu, nawet jeśli bezlitosny cliffhanger jest bezlitosny, ale bawiłam się dobrze. Spróbujcie, najlepiej od odcinka Some Assembly Requires -  jeśli widzieliście jakikolwiek serial o robotach... albo jakikolwiek w ogóle, połapiecie się o co chodzi.

Serial jest produkcją platformy Netflix, pierwszy sezon liczy 11 odcinków (w tym pierwszy trwa godzinę). Drugiego sezonu jeszcze nie potwierdzono.

edit: Sezon 2 potwierdzono! Powiem więcej, na SDCC 2016 odbył się panel serialu, który koniecznie musicie obejrzeć - załoga jest cudowna, wyraźnie zaangażowana w projekt i chyba trochę zdziwiona, że tak szybko zyskał tak liczne grono fanów. KILK
Share on Google Plus

0 komentarze:

Prześlij komentarz