Barbie: Trylogia Fairytopii

Władca Pierścieni.
Gwiezdne Wojny.
Igrzyska Śmierci.


Co te mniej lub bardziej (zależnie od waszego gustu) kultowe serie mają wspólnego?
Są trylogiami.
A co jeszcze?
Są wielkimi, kasowymi sukcesami.
Nic dziwnego, że Barbie też chciała wystąpić w trylogii. I oto jest! Trylogia Fairytopii! Ma nawet kontynuacjo-reeboty, które omówimy innym razem. Czy potrójna ilość czasu pozwoli nam na lepsze zbudowanie świata, rozwinięcie postaci i zbudowanie więzi z tym uniwersum?
Nie, nie i nie.



No dobra, w pierwszym filmie poznajemy Elinę. Jako jedyna w dolinie, a może nawet w całej krainie wróżek, urodziła się bez skrzydeł. Niczym u Rudolfa Czerwononosego, wszystkie inne wróżki się z tego naśmiewały (poza jedną, dobrą przyjaciółką imieniem Jaskier *wstaw żarcik z Wiedźmina*). Ale kiedy krainę atakuje zaraza, która uderza w latające istoty, tylko Barbie może coś z tym zrobić. Już bez Jaskier, ona jest bezużyteczna w tym filmie. Rusza na przygodę, poznaje różnorodnych bohaterów z których będzie można zrobić zabawki, wiadomo. Po raz pierwszy, w ciągu tego cyklu, wynudziłam się na filmie. Było gorzej niż na Barbie and the Rockers, nawet jeśli tamta część ma zdecydowanie mniej historii niż Fairytopia. Więc dlaczego? Czyżby dopadała mnie powtarzalność tych filmów? Czy to dlatego, że poprzednik postawił poprzeczkę tak wysoko?
Mam wrażenie, że to ze względu na zmarnowany potencjał. Mamy tutaj zupełnie obcą krainę, odciętą od ludzkiego świata, z własnym systemem sprawowania władzy, kulturą, technologią i widzimy zaledwie ułamek tego. Poza tym, nic nie zostaje nam wyjaśnione. Dlaczego pączek kwiatu, w którym mieszka Barbie, ma własną wolę i świadomość? Skąd Laverna - sprawczyni zamieszania i zła siostra władczyni - wytrzasnęła tę chorobę dziesiątkującą krainę? Dlaczego Fungusy, najnudniejszy design w historii, jej usługują?



Gdy nagle, po tym festiwalu nudy, nastąpiło coś, co wywołało u mnie mnóstwo emocji. Bardzo negatywnych emocji. Widzicie, Barbie kontaktuje się z Dalią, która kiedyś pracowała dla Laverny i ma najfajniejszy wygląd w całym filmie.

Mogłabym mieć taką, tylko po to, żeby patrzeć.

Dostają się do pałacu, gdzie antagonistce brakuje tylko jednej rzeczy by uruchomić Magiczną Machinę Ostatecznej Zagłady, która uczyni z niej władczynię Fairytopii. Oczywiście to Barbie ma tę rzecz, więc Laverna proponuje wymianę - oddaj McGuffina, a w zamian podaruję ci skrzydła, o których zawsze marzyłaś. Nasza bohaterka się waha, ale wybiera to co słuszne, rozbija Machinę i Tęcza Zguby niszczy Lavernę. Auć.
Wszystko wraca do normy. Pojmani zostają uwolnieni, chorzy zostają ozdrowieni, Barbie wraca do domu. Odwiedza ją sama Władczyni, aby podziękować za uratowanie wszystkich, a przede wszystkim jej i wręcza wróżce wisiorek w podzięce.
I co wisiorek robi? Robi magię, która obdarowuje Barbie parą prześlicznych skrzydeł. A ja zaczynam przeklinać.


Przyznaję, mogę nie mieć najmocniejszego stanowiska w tej sprawie. Jeśli wiecie lepiej, śmiało, szargajcie mnie w komentarzach. Ale ja to widzę tak: Mamy główną bohaterkę, posiadającą pewnego rodzaju niepełnosprawność. Właśnie ta cecha sprawia, że jest odporna na chorobę. Wcześniejsza słabość staje się jedyną w swoim rodzaju przewagą. Dzięki temu, tylko ona może uratować całą resztę. Nawet kiedy dostaje szansę, aby pozbyć się tej wady, która utrudniała jej życie i sprawiała, że dziewczyna była obiektem drwin, ona robi to, co dobre dla całej krainy. W zamian zostaje nagrodzona. Czym nagrodzona? Odebraniem jej tego, co przez cały czas czyniło ją wyjątkową. "Naprawieniem jej" w gruncie rzeczy.
I ja popieram uhonorowanie Barbie za jej czyny, zasłużyła na to. Wiem, że nie tylko jej brak skrzydeł uczynił ją bohaterką - była też odważna i altruistyczna, bez dwóch zdań. I wiem też, że to było jej marzenie od samego początku. Ale czy to naprawdę jest lekcja, którą chcecie przekazać małym dziewczynkom? "To nie otoczenie powinno zaakceptować i szanować ciebie jaka jesteś. To ty powinnaś zabiegać o to, aby przyjęli cię jak swoją. Jeśli jesteś inna, daj z siebie wszystko - może pewnego dnia ta inność zginie i dostosujesz się do rygorów.". Oooh, można to przełożyć na tak wiele różnych aspektów życia. Wiecie, że dopiero w tym filmie zauważyłam postać z nieco ciemniejszym odcieniem skóry? To syren, który jest w filmie przez trzy minuty. A propos...

Wracają ohydne designy!

W filmie numer dwa Barbie dowiaduje się (za pośrednictwem niebywale denerwującej podfruwajki), że jej kolega-syren, który pomógł jej ostatnio, został porwany. Oczywiście, winna okazuje się być Laverna, która jednak nie zginęła tylko "została wygnana". Nadal jednak ma swoich wiernych-z-jakiegoś-powodu Fungusów. O ile Laverna jest, na razie, najsłabszym czarnym charakterem w tych filmach - popełnia rażąco głupie błędy i ma niezbyt ciekawą osobowość - przynajmniej w pozostałych filmach coś robi. W tym ograniczono ją do krzyczącej twarzy w lusterku i słowa nie opiszą jak bardzo to upierdliwe. Chociaż rozumiem dlaczego musi to robić, Fungusy są głupie jak drewniaki. Stawka jest wysoka, bo grożą oni księciu wpuszczeniem do wody jakiejś trutki, która wybiłaby całą wodną faunę i florę (aspekt ekologiczny). Barbie dołącza do wrednej syrenki w jej misji znalezienia i uwolnienia księciunia. Ale bez Jaskier, ona znowu zostaje w domu. Znajdują wyrocznię, która nie może po prostu powiedzieć co robić, tylko naprowadza nasze bohaterki na niebezpieczną ścieżkę. W pewnym momencie Barbie musi zamienić skrzydła na ogon magicznym wisiorkiem dołączonym do zestawu. Ponownie, stając przed wyborem: brak skrzydeł albo ludobójstwo, Barbie rozsądnie poświęca własne dobro. Ale my chcemy happy endu, więc jakoś dostaje te skrzydła z powrotem, nawet ładniejsze niż przedtem.
Nuda, nuda, nuda.

Ale dzięki temu można było zrobić taką sprytną zabawkę!

Scena z gejzerami była nieźle rozplanowana, kolory jak i ruch kamery nieźle grały. Pamiętajcie o tym, gdy dojdę do narzekań na styl filmów
Chyba największym problemem w Mermaidii jest to, że porzucamy krainę wróżek i wszystkie poznane postaci, na rzecz syren, które w poprzednim filmie pojawiły się na trzy minuty i to tylko w ramach deux ex machina. Dlatego cieszę się, że Magic of Rainbow nie tylko wraca do spraw wróżek, ale rozszerza to uniwersum. Okazuje się, że co roku wróżki odprawiają taneczno-magiczny rytuał, który podtrzymuje wegetację w krainie. Barbie zostaje wybrana przez Azurę, opiekunkę swojego regionu, którą dobrze poznaliśmy w pierwszej części, aby dołączyć do tegorocznej drużyny. Oczywiście napatocza się Laverna, która porywa jedną z pozostałych uczniów i podszywa się pod nią, aby uderzyć w Barbie i resztę już podczas ceremonii. To pierwszy w film w którym Laverna działa tak bezpośrednio i właśnie dzięki temu, w końcu, zaczyna być groźna i ciekawa. Jednocześnie animacja ma fatalne tempo - tyle się dzieje, nareszcie coś się dzieje! Nie jest to nic szczególnie zaskakującego, ale zawsze. Świat zostaje rozbudowany, postacie zostają wysunięte z tła, dowiadujemy się o nich więcej. Nie o Jaskier, tho. A pod koniec filmu ktoś ginie! To zawsze przyjemna sprawa w tej serii.

Wyrażałam wiele zrozumienia dla braków technicznych filmów z Barbie. Problem z trylogią Fairytopii jest taki, że mamy tutaj kompletnie inną skalę. Nasza bohaterka jest maleńka. Może siedzieć na motylu i mieszka w kwiatowym pąku. Przez to, wszystko co widzimy, jak maksymalnie powiększone. To znaczy, że szczegóły stają się wielkie i łatwiej je wymodelować, prawda? Nie tutaj. Zamiast tego wolano zrezygnować kompletnie ze szczegółów. Przez to mamy sceny w których bohaterka spaceruje pośród wielkich brył, które mają być źdźbłami trawy w powiększeniu.
Ponadto, kto wymyślił, żeby aż tyle scen kręciło się wokół wody? To jedna z najtrudniejszych do zanimowania rzeczy.

Ale concept arty są niesamowite.

Mogliście zauważyć, że praktycznie przez cały mój skromny opis nie nazywałam głównej bohaterki Eliną. To dlatego, że postać Barbie w tym filmie jest potwornie nudna. Elina jest miła, odważna, a wszyscy powtarzają, że jest wyjątkowa, więc to musi być prawda... Prawda? Minęło sporo czasu zanim w ogóle zapamiętałam jej imię. Jej osobowość jest znikoma, przez co zupełnie nas nie obchodzi co ją spotka. Z pozostałych bohaterów mało kto zapada w pamięć. Ciekawa mogłaby być Dalia, była poddana Laverny, co to wróciła na dobrą stronę mocy, ale nadal mało kto jej ufa. Ale najwyraźniej musiano poświęcić więcej czasu Bible'owi.
A właśnie.
Barbie towarzyszy futrzasta, latająca kulka imieniem Bible. To najbardziej denerwująca rzecz od czasów zakładania wełnianego swetra na gołe ciało. Zamiast słów wydaje z siebie popiskiwania bardzo podobne do tych, wydawanych przez Minionki. Tylko bardziej piskliwe. Uskutecznia słaby slap-stick, sprowadza kłopoty na innych bohaterów, a w trzeciej części znajduje sobie towarzyszkę, która robi dokładnie to same, tylko jest różowa i bardziej piskliwa. Od pierwszej jego sekundy na ekranie miałam ochotę pogłaskać go packą na muchy. Pod koniec trzeciegu filmu użyłabym miotacza ognia.

Jest coś przerażającego w wyglądzie Barbie w tym filmie. Może to te puste oczęta.
Nawet pisanie o tej trylogii jest skomplikowane. Myślałam, że z Roszpunką było trudno, ale tamten film miał chociaż przyzwoitych bohaterów i świetny twist. Fairytopia mogła być fascynującym światem z potencjałem na wiele interesujących historii. Okazała się Wymaganym Minimum. Jest bohaterka ubrana w róż? Jest nudna antagonistka? Jest wystarczająco dużo postaci pobocznych z których można zrobić zabawki? To mamy gotowy film. A jeśli widz zaśnie podczas seansu, rodzice nie powinni narzekać. Też będą spali. Strata czasu, trzymajcie się z daleka.

"Skoro narzekasz, to po co się męczysz?" spyta złośliwy głos z końca sali. Dlatego. 
Share on Google Plus

0 komentarze:

Prześlij komentarz