Kod Lyoko

Jedna z moich czytelniczek poprosiła mnie o recenzję Kodu Lyoko.
8 miesięcy temu...
Więc oto i jest!
Klaudio, wybacz, że tak długo. Na moje usprawiedliwienie, miałam prawie 100 odcinków do obejrzenia. (chociaż dałam sobie spokój z Ewolucją). Jakie wrażenia?
Autorka grafiki. 


Kod Lyoko to francuski serial z 2003 roku. Produkcja wyróżniała się wtedy sprytnym połączeniem tradycyjnej animacji (2D) i animacji komputerowej (CGI). Fabuła?
Komputerowy geniusz Jeremy znajduje starą fabrykę, a w niej Superkomputer na którym zaprogramowano cały wirtualny świat - tytułowe Lyoko. Uwięziono w nim sztuczną inteligencję w formie elfiouszej, różowowłosej dziewczynki akurat w wieku Jeremiego. Dziewczyna nazywa się Aelita. W Lyoko jest też zły program komputerowy - XANA - który próbują ją zniszczyć, przejąć władzę nad światem i takie tam. Jeremy sprowadza swoich kumpli, aby pomogli mu walczyć z XANĄ i obronić jego nową, wirtualną dziewczynę.
Walczyć? Ano, w fabryce są takie wielkie skanery, które wyglądają jak tuby transportowe z Futuramy. Najwyraźniej, dzięki nim można się przenieść do wnętrza tej wirtualnej rzeczywistości, dostaje się takie fajne avatary i bronie oraz moce w bonusie. A jeśli zabiją cię potworki wysyłane przez XANĘ to wracasz do realu rzeczywistości materialnego świata.


Jeremy chce odwrócić ten proces i zmaterializować Aelitę. Ale XANA nie lubi, kiedy mu się psuje szyki, więc zaczyna mieszać w prawdziwym świecie. Jak? Ano przejmując kontrolę nad innymi komputerami, maszynami, zwykłymi przedmiotami, a - po jakimś czasie - nawet ludźmi. Nasza wesoła gromadka (aka.Wojownicy Lyoko) musi ręcznie wyłączać te ataki od środka Lyoko, mierząc się z wrogami zarówno w rzeczywistości wirtualnej, jak i świecie prawdziwym. To, plus zwyczajne problemy nastolatków, szkoła, randki, ble, ble.

O, a jednym ze szkolnych nauczycieli jest Rick.
Przyznaję, sezon 1. był dla mnie trudny do przebrnięcia. Jest bardzo schematyczny - coś, co można rozegrać dobrze, jeżeli umiejętnie bawi się tą konstrukcją. Niestety, Kod Lyoko skupia się na tych nastoletnich problemach, które nie są zbyt interesujące. Mamy Sisi - tę snobistyczną dziewczynę, córkę dyrektora, która jest złośliwa dla wszystkich i chce poderwać Ulricha (jednego z Wojowników Lyoko, o nim później). Jest trochę jak Chloé Bourgeois z Miraculous Labybug. Czasami chodzi o coś innego, oceny albo nauczycieli, ale zwykle jednak to coś związanego z nią. W cieszeniu się serialem nie pomaga też fakt, że nie zawsze dostajemy jasne wyjaśnienia a propos funkcjonowania Lyoko. Kiedy indziej byłby to plus - zgodnie z zasadą "pokazuj, zamiast mówić", ale wierzę, że dałoby się bezboleśnie wcisnąć pewne rzeczy w dialogi. Przykładowo, dowiedziałam się dlaczego nasi bohaterowie wykrzykują nazwy swoich specjalnych ataków, dopiero w sezonie 3. (Najwyraźniej chodzi o głosową aktywację programów. Chociaż Yumi nie musi nic mówić, gdy używa telekinezy, hmm....)

Jest kilka drobnostek, które wprowadza sezon 1. jak "co się dzieje, gdy spadniesz poza krawędź planszy obszar Lyoko", ale to co trzymało mnie w ogóle przy serialu to napisy końcowe. Z wpadającą w ucho muzyką i tą intrygującą sekwencją - są teczki z tajnymi dokumentami, zdjęcia na których pozaznaczano coś czerwonym kółkiem (jak na miniaturkach na Youtube). I cieszę się, że wytrwałam, bo serial tylko zyskuje z każdym sezonem.

Począwszy od 2. dostajemy więcej informacji o tym czym właściwie jest Superkomputer, zaprogramowany na nim Lyoko oraz czym jest XANA - ten przeklęty program, który próbuje wszystkich pozabijać. Moim ulubionym sezonem jest prawdopodobnie sezon 3. - kiedy każdy odcinek jest ważny, sztuczki XANY stają się coraz bardziej przebiegłe i niebezpieczne, a nawet szkolne dramy robią się ciekawsze i bardziej realistyczne. Już nie tylko Sisi jest źródłem wszystkich problemów. W sumie, prawie w ogóle znika ona z ekranu.
Zupełnie jak Chloé w 2. sezonie Biedronki... Zaraz, zaraz.



To sporo wyjaśnia.

Ale przejdźmy do samych planów XANY, bo są całkiem drastyczne. Poważnie, ten serial się nie kiełbasi - mamy dzieci atakowane przez rozwścieczone wilki, porwania, próbę utopienia czy ugotowania żywcem. W jednym z pierwszych odcinków bohaterowie muszą powstrzymać XANĘ przed wysadzenie elektrowni atomowej. Łał. Powiem więcej, jestem przekonana, że naszym bohaterom zdarzyło się umrzeć kilka razy na ekranie, na naszych oczach, zanim uratował ich ostateczny McGuffin - funkcja "powrotu do przeszłości". Tak, w tym serialu komputery mają moc cofania czasu. Gdyby Superkomputer miał nogi, potrafiłby chodzić po wodzie. 


A wszystko to na tym przedpotopowym sprzęcie.
Co zresztą ładnie się wpasowuje w jeden z głównych motywów Kodu Lyoko. Widzicie, ten serial powstał w roku 2003. Matrix wszedł do kin 4 lata wcześniej. W momencie, kiedy boom technologiczny trwał w najlepsze, a kreskówkę oglądało pierwsze pokolenie, dla którego komputery i Internet były codziennością. Echo pewnego strachu przed nowymi technologiami, przed sztuczną inteligencją, robotami i strasznymi, strasznymi grami wideo wybrzmiewa wszędzie w tym serialu. Począwszy od samego XANY, którego moce są wręcz absurdalne - no bo co to za program komputerowy, który zamienia ludzi w obłąkanych supermutantów, którzy przenikają przez ściany i strzelają błyskawicami z dłoni, jak jakiś kurde Palpatine. Ale mamy też w kreskówce obawy co do odpadów toksycznych, technologii atomowej, uzależniających gier wideo (jak odcinek w którym nasi bohaterowie zaczynają tracić kontakt z rzeczywistością i wydaje im się, że cały czas są w Lyoko). Wojownicy Lyoko często mają problemy z ocenami, ponieważ za dużo czasu spędzają - dosłownie - w grze. 
Nic dziwnego, że przed tymi - nieznanymi dla starszego pokolenia - zagrożeniami innowacyjności, mogą nas uchronić tylko dzieciaki. I te ich deskorolki, elektroniczna muzyka oraz cyfrowe, magiczne dziewczynki z komputera.

Przykładowo, w pierwszym odcinku XANA przejmuje kontrole nad... pluszowym misiem.
Swoją drogą, nie wspominałam jeszcze o naszej paczce protagonistów. A szkoda, bo bardzo ich polubiłam.
Było już trochę o sprawcy całego zamieszania - chłopcu o imieniu Jeremy. To wzorowy uczeń, złote dziecko do komputerów i mały pracuś. Przyznaję, że początkowo jego związek w Aelitą wydawał mi się nieco niepokojący: Ona jest uwięzioną w Lyoko, speszoną i cichą dziewczyną, której los spoczywa w jego rękach. A on jest wyraźnie zauroczony tą - jakby nie patrzeć - nieistniejącą, śliczną dziewczyną, którą chce sobie ulepić w gliny... znaczy, z pikseli. Na szczęście, w późniejszych sezonach obie postacie stoją na tym samym gruncie, Aelita staje się pewniejsza siebie, bardziej niezależna, a nawet dostaje ofensywne moce, którymi może walczyć z komputerowymi potworkami.

Ewolucja jej postaci jest jedną z najlepszych rzeczy w tym serialu.
Cieszy mnie też, że od początku od końca, Jeremy nie dołącza do reszty, która fizycznie walczy w Lyoko - zamiast tego pozostając mózgiem operacji i wspomagając ich z zewnątrz. Nie musi być wirtualnym karate-kidem, żeby stanowić ważny element zespołu. I nie jest gnębiony przez jakiegoś kapitana drużyny piłki nożnej za bycie "kujonem" czy co tam się wyprawia w innych kreskówkach.

Koniec końców podoba mi się relacja między tą dwójką - mają wspólne zainteresowania, dbają o siebie, ale też sprzeczają ze sobą i pokonują trudności. 

Mamy też Yumi - starszą od reszty towarzystwa dziewczynę o japońskich korzeniach - i Ulricha. Razem stanowią duet upartych, cichych, nieco impulsywnych i silnych fizycznie dzieciaków. którzy mają między sobą całkiem przyjemną chemię. I chociaż seria często i gęsto sugeruje nam, że oboje czują do siebie miętę (ba! mówi się o tym na głos) to jakiekolwiek szanse na romans rujnuje głównie infantylność Ulricha - który bywa zaborczy i wrednawy.

Z kolei tutaj mamy klasyczne "zeszli się czy nie?". Ku frustracji rzeszy fanów.
Oczywiście, moim ulubieńcem jest Odd Della Robbia - człowiek wielu talentów o bezbłędnym wyczuciu stylu. Patrząc na jego formę w Lyoko, prawdopodobnie furry.


Podoba mi się, że serial kreuje go na takiego klasowego błazna, którego nikt nie traktuje poważnie, jednak koniec końców często to on ratuje sytuację czy błyszczy swoimi umiejętnościami (jak jazda na desce, wspinaczka i montowanie własnych filmów). Nawet jeśli ludzie od kastingów zawsze dają mu jakiś dziwny, piskliwy głos. Bodajże tylko w angielskiej wersji rzeczywiście gra go facet. Mutacja bywa okrutna, jednak on się temu nie poddaje i umawia się na randki z niemal wszystkimi dziewczynami w szkole. To dopiero inspiracja!
I kocha swojego psa o imieniu Kiwi.
Przyjaźń, która łączy naszych protagonistów, jest przedstawiona naprawdę realistycznie - wymieniają przyjacielskie złośliwości, kłócą się, ale też wspierają wzajemnie i ufają. Miło też się patrzy na sceny walk w Lyoko, kiedy współpracują ze sobą, ochraniają się wzajemnie i - niejednokrotnie - zawierzają własne życie innym członkom zespołu. W dodatku, to jeden z tych seriali, gdzie widoczny jest rozwój postaci, a z życiowych lekcji wyciąga się wnioski. Zazwyczaj. Ta funkcja cofania czasu bardzo to ułatwia. 

Pomówmy jeszcze o animacji. Jak wspomniałam, mamy do czynienia z połączeniem tradycyjnej animacji 2D (kiedy jesteśmy na Ziemi) z animacją komputerową (kiedy jesteśmy w Lyoko). Owszem, animacja nie zestarzała się dobrze - szczególnie jeśli patrzymy na pierwszy sezon, gdzie dziwnie pocięty storyboarding towarzyszy nieco topornym, niezbyt płynnym ruchom postaci. Ponownie, im dalej w las, tym większy budżet, więc serial wygląda coraz lepiej. O dziwo, cały czas chodzi mi o animację 2D. CGI, jasne sprawa, jest teraz znacznie lepsze niż 15 lat temu, jednak tamte ograniczenia mają swój urok. Sprawiają, że Lyoko rzeczywiście wygląda jak wnętrze komputera. Żeby lepiej wyjaśnić o co mi chodzi, zerknijmy na inny serial, gdzie połączono obie techniki animacji - Kroniki Xiaolin

Tak wygląda jedna z postaci - Kimiko - przez większość czasu na ekranie:


A tak wygląda Kimiko podczas walk: 


Jak widać, zmienia się strój (podobnie jak w przypadku Kodu Lyoko) oraz rodzaj użytej animacji. Szkopuł jest taki, że w Kronikach Xiaolin Kimiko nie wchodzi do innego świata - po prostu zaczyna się "magiczna" walka. Tymczasem w Kodzie Lyoko bohaterowie nie tylko wkraczają w inny świat, ale także stają się kimś innym - swoimi wirtualnymi avatarami. Spójrzcie chociażby na Aelitę, której uszy stają się spiczaste. Albo na Odda, który zamiast pięciu palców ma ich w Lyoko tylko cztery. 


Wirtualna rzeczywistość nawet nie próbuje wyglądać jak prawdziwy świat. Dlatego łatwo jest przymknąć oko na to, że wszystko wygląda jak tania platformówka z 2000 roku, wrogowie się powtarzają i mają bardzo widoczne, wyraźnie oznaczone czułe miejsca. Kiedy w 2007 roku wydano grę inspirowaną serialem, nie musiano wcale tak wiele przerabiać - te miejsca już wyglądają jak gra i działają na podobnej logice.
Właśnie ten sprytny manewr sprawił, że animacja w tej kreskówce będzie ponadczasowa - nie dlatego, że techniki się nie zestarzały, ale dlatego, że twórcom nie zależało na realizmie. 

To jest leśny sektor, który średnio przypomina las. Bo nie musi.

Podsumowując - nie przypuszczałam, że polubię Kod Lyoko tak bardzo. Dzięki solidnym podstawom, jak dobrze napisani bohaterowie, ciągłe zaskoczenia i emocjonujące sceny walki, produkcja przetrwała próbę czasu. Początkowe problemy z biegiem czasu maleją z obliczu niepodważalnych zalet. I chociaż trudno mi nazwać kreskówkę wybitną albo nawet bardzo dobrą, to przyjemna rozrywka, świat z którym można się zżyć, a także ciekawa kapsuła czasu, jeśli chodzi o tamtejsze spojrzenie na technologię.
Dzięki za rekomendację, Klaudio - to była świetna przygoda.

Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

3 komentarze:

  1. Skoro przyjmujesz rekomendacje na kreskówki - spróbuj Tajemnicze Złote Miasta, klasyk kształtujący francuskie podejście do animacji

    OdpowiedzUsuń
  2. Wesz co nie wiem czy powinnaś obejrzeć ewolucję bo kilka rzeczy wychodzi gozej. Choć to i owo poprawia. Co do reszty raczej się zgadzam szgoda że niewspomniałaś o rywali Urlicha.

    OdpowiedzUsuń